poniedziałek, 29 października 2012

Śniadanie u Tiffany’ego


„Śniadanie u Tiffany’ego” posiada rzeszę fanów i jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych produkcji filmowych lat 60. Co sprawiło, że film o niezupełnie zrównoważonej emocjonalnie osobie, nie zarabiającej w zbyt chełpliwy sposób, której marzeniem jest wyjść bogato za mąż, stał się swego rodzaju ikoną kina? Myślę, że przede wszystkim dzięki Audrey Hepburn wcielającej się w rolę Holly, infantylnej, egoistycznej, ale niezmiernie urzekającej postaci, która nie myśli schematami, jest spontaniczna, bezpośrednia, potrafiąca cieszyć się z małych rzeczy i w pewien sposób samotna, straciwszy wiarę w istnienie prawdziwej miłości.

Moja ulubiona scena to ta, w której Holly zabiera Paula (George Peppard) do swojego ulubionego salonu „Tiffany’ego”. Paul postanawia kupić Holly prezent, jednak dysponuję tylko dziesięcioma dolarami. Sprzedawca proponuję im pałeczkę do wykręcania numerów telefonu, jednak stwierdzają, że to za mało romantyczne. Decydują się na wygrawerowanie inicjałów na pierścionku dołączanym do krakersów.

Kolejna scena warta uwagi, to ta gdy Paul spytał Holly o imię jej kota, odpowiedziała:
„Nie mam prawa nadawać mu imienia. Nie należymy do siebie. Po prostu nasze drogi się  zeszły.”
A dlaczego akurat Tiffany? Jedna ze scen wyjaśniająca przywiązanie Holly do salonu „Tiffany’ego”:
Holly: Wie pan, co to jest wściekła chandra?
Paul: Rodzaj depresji?
Holly: Depresję masz wtedy kiedy przytyjesz lub za długo pada. To zwykły smutek. Wściekła
chandra to potworna rzecz. Nagle odczuwasz nieuzasadniony lęk. Pan też je miewa?
Paul: Pewnie.
Holly: Dla mnie jedynym ratunkiem jest wsiąść w taksówkę, i pojechać do „Tiffany'ego”. Od
razu się uspokajam. Tyle tam spokoju i godności. Nic złego nie może się tam zdarzyć.”

Stylizacje z filmu są eleganckie, zgodne z kanonem panującym w latach 60. Jednak Audrey nie wygląda zwyczajnie. Myśląc o bohaterce w którą się wcieliła, widzę czarne kreacje, kapelusz, duże ciemne okulary, fajkę, zbyt dużą ilość biżuterii, przerysowane brwi oraz mocno podkreślone oczy, ale mimo wszystko uważam, że wyglądała olśniewająco. Hubert de Givenchy zaprojektował słynną czarną sukienkę aktorki.

Wypadałoby wspomnieć o muzyce, która również mnie zachwyciła. Szczególnie gdy Audrey zaśpiewała i zagrała „Moon River” Franka Sinatry, siedząc na parapecie w „turbanie” z ręcznika na głowie, genialne.

Jest to jeden z moich ulubionych filmów, takim którego się nie zapomina, o szukaniu własnej drogi, o tym że jeśli chcemy zmienić coś w swoim życiu na lepsze, nie powinniśmy się wahać ani obawiać. Uważam, że film jest godny polecenia.

-AM

poniedziałek, 22 października 2012

X-Men: Pierwsza klasa (2011)



Oglądałam ten film już trzy razy i moje zdanie za każdym razem się zmieniało. Za pierwszym razem obejrzałam z ciekawości, nie byłam przekonana do niektórych aktorów i całej historii. Za drugim jednak obejrzałam już obiektywnie i muszę przyznać, że bardzo mi się spodobał.


Rola Magneto/Eric (Michael Fassbender) była zdecydowanie najlepsza. Stał się moim ulubionym bohaterem pomimo tego, że pragnie on zagłady ludzkości. Dobrze odegrał targające bohaterem emocje po tragicznych przejściach oraz chęć zemsty. Aktor grający Charlesa Xaviera - James McAvoy najmniej pasował mi do swojej roli, inaczej wyobrażałam sobie profesora X. Wam też rzucił się w oczy poważny błąd w 1 części X-menów? A mianowicie, że profesor chodził na własnych nogach, a nie jeździł na wózku? Najbardziej podobała mi się historia Raven/Mystique. Targające nią rozdarcie, a także Eric, który pomógł jej przez to przejść…

Film opowiada o początkach X-Menów , to historia o przyjaźni Charlesa Xaviera - profesora Xaviera i Erica/Magneto oraz o przyczynie ich konfliktu, którego skutki możemy obejrzeć w dalszych częściach.  Jak dla mnie to dobry film i jedyny film w którym Wolverine nie był najważniejszy!

A teraz kilka zdań o dalszych losach X-menów. Uwielbiam te filmy chociaż nie oglądam ich nałogowo. Z każdą częścią coraz bardziej poznajemy bohaterów. Magneto, Profesor X i Wolverine…
W pierwszej części poznajemy całą sytuację. Tylko szczerze - kto nie oglądał chociaż fragmentu X-menów? Dla mnie to klasyk :) . Mutanci - ludzie z wyjątkowymi zdolnościami, z którymi ciężko żyć nie ujawniając kim się jest w otoczeniu zwykłych przechodniów. 1 część to z grubsza wprowadzenie. Dość przyjemne, prawda? Ten wycinek historii najbardziej mi się podoba. A wszystko zaczyna się od zamachu na prezydenta przez tajemniczego niebieskiego mutanta, a kończy na małym zaskoczeniu (nie chce psuć niespodzianki komuś kto nie oglądał). Moim zdaniem to najlepsza część…Nie trzeba widzieć 1 aby zrozumieć 2 i jest to świetne. Co do trzeciej, jak na razie ostatniej, mam mieszane uczucia cały ten bałagan z lekiem na odwrócenie mutacji, niby konflikt z Magneto zażegnany, ale jednak…

Co sądzicie o serii X-menów? O bohaterach, fabule? Może podobały wam się jakieś sceny, muzyka? Jeśli tak macie okazje podzielić się tu waszym zdaniem , które na pewno nie pozostanie bez odzewu ;)

-GS