piątek, 28 grudnia 2012

Wyśnione miłości

Rok po swoim sensacyjnym debiucie Xavier Dolan powrócił do Cannes z nowym filmem pt. "Wyśnione Miłości". Film ten jest pozornie lekki, przyjemny i niewinny. Rytm, montaż, kolor, muzyka robią na widzu spore wrażenie, daje się on uwieść.

"Wyśnione miłości" to historia dwojga przyjaciół: Marie i Francisa. Oboje są młodzi, atrakcyjni, mają dobrą pracę. Żyją z dnia na dzień, nie angażując się przy tym w żadne związki, od czasu do czasu romansując bez zobowiązań. Pewnego dnia na imprezie poznają sympatycznego i przystojnego Nicolasa. W tym momencie pojawia się problem, bo obydwoje się w nim zakochują. W ten sposób zaczyna się miłosny trójkąt.

Przyjaciele zaczynają ze sobą rywalizować o względy nowo poznanego chłopaka. Walka ta nie zawsze będzie równa o czym bohaterowie przekonają się na własnej skórze. Nie wiemy co Nicolas myśli o ich zalotach, chętnie przebywa w ich towarzystwie, lecz czy traktuje ich tylko jak przyjaciół czy kryje się za tym coś innego? Tego się nie dowiemy. Dolan skupia się na odczuciach Marie i Francisa, istotne są dla niego ich wzajemne relacje. 

Film ten jest niewyobrażalnie prawdziwy. Opowiada o miłości młodzieńczej, niedojrzałej. Bohaterowie są czasami śmieszni i żałośni, przez co tak bardzo autentyczni. Patrzą, słuchają i interpretują. Właśnie ta interpretacja zajmuje sporą część akcji. Reżyser zagłębia się w detalach, słowach i gestach, a zwolnione tempo niektórych scen doskonale pozwala widzom ich zrozumieć, a nawet się z nimi utożsamiać. 

Marie i Francis są nieporadni, niezdecydowani. Nie potrafią okazać swoich uczuć, zachwycają się Nicolasem na odległość, z dystansu. Pilnują się, aby nie zniszczyć obecnego stanu, nie ryzykują. 

Siła tego skromnego filmu tkwi w obsadzie. Dolan odtwarzający jedną z głównych ról, okazał się idealnym wcieleniem Francisa. Jego bohater to mieszanka tych wszystkich cech, jakie charakteryzuje młodość. Świeżość, porywczość, zazdrość, zniecierpliwienie, podenerwowanie, impulsywność. Francis często działa pod wpływem chwili. Tak samo jak Marie (Monia Chokri), która w jednej chwili traci głowę dla Nicolasa, by w drugiej oddać się przypadkowemu mężczyźnie. Jednak śmietankę spija tu Niels Schneider, który kreuje postać Nicolasa. Jego gra nie tak bogata w emocje jak pozostałej dwójki, w sposób minimalny i stonowany czaruje nas swoja prostotą, tak, że sami mimo woli, stajemy się ofiarami jego uroku. Cała trójka daje popis swojej gry, dzięki świetnie napisanemu przez samego Dolana scenariuszowi, w którym jasno i przejrzyście nakreślił swoich bohaterów i sytuacje które im towarzyszą. 

Na szczególną uwagę zasługuje też muzyka , bo nią też ten film jest opowiedziany. Genialnie dobrany soundtrack sprawia, że czas staje w miejscu, a oczy chłoną obraz, zaś uszy muzykę, która oddające emocje, myśli i uczucia bohaterów. 

W dziełach Dolana widać inspiracje kinem europejskim, zwłaszcza Almodovarem. W swoich filmach nie boi poruszać się swojej homoseksualnej natury, którą umiejętnie wplótł w miłosny trójkąt. Jego odmienność nie razi, nie odrzuca. Xavier zrobił coś genialnego w tym filmie. Nie skupia się on na dyskryminacji i tępieniu homoseksualizmu, ani też nie manifestuje praw gejów i lesbijek. Po prostu nie chodzi tu o to czy ktoś jest homo czy hetero, tylko o to że jest człowiekiem, lubi, czuje, kocha, nienawidzi, żyje jak inni. Tu nie chodzi o inność tylko o historie ludzi i o ich zwyczajne problemy, które dotknąć mogą każdego.

Podsumowując w „wyśnionych miłościach” nie ma miejsca na płacz, smutek, gorycz, rozpamiętywanie, jest tylko brutalna prawda, po której trzeba się otrząsnąć i żyć dalej.


-PB

środa, 26 grudnia 2012

Głęboka woda

Nie jest to co prawda film, lecz serial jednak kiedy uświadomiłam sobie, że będzie puszczany w TVP2 co niedzielę o 22:10 doszłam do wniosku, że warto poinformować świat, iż będzie kolejna okazja przyjrzeć się tej pozycji.

Do czynienia mamy tu z grupą ludzi pracujących w Ośrodku Pomocy Społecznej, jednak głównym bohaterem jest tu Wiktor, nowy dyrektor ośrodka, człowiek po przejściach, dla którego sytuacje, w których jest bezsilny są nie do zniesienia - postać stworzona przez Marcina Dorocińskiego. Uważa on, że pracownik opieki społecznej jest połączeniem Matki Teresy i Spider-mana. Po obejrzeniu całej serii, mogę z czystym sumieniem przyznać mu rację.

Jak można się domyślić nie jest to serial, w którym wszystko idealnie się układa, a jaskrawe barwy uderzają na nas z każdej strony. Wszystko jest tu do bólu realistyczne, oglądając można momentami poczuć się jakbyśmy byli na jednej z tych dzielnic naszego miasta, w które najlepiej się nie zapuszczać. Historie są mocne, każda z nich jest ludzkim dramatem, do bólu realistycznym dla widza, pojawia się tu chociażby patologiczna rodzina z ojcem alkoholikiem na czele i bitą przez niego żoną, dziewczynka wychowywana przez despotyczną babcię, mężczyzna, o którego uzależnieniu rodzina nic nie wie, dawny przyjaciel Wiktora - narkoman, zgwałcona i pobita nastolatka... w skrócie tematy trudne i niekoniecznie przyjemne.

Serial jest świetny  (świadczy o tym chociażby nagroda w Prix Italia - najstarszym festiwalu produkcji telewizyjnej zwanego 'radiowymi Oscarami') i mogę go polecić z czystym sumieniem. Jednak ostrzegam, historie bohaterów przeżywać można dłuższy czas po wyłączeniu telewizora czy komputera.



-TNT

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Kevin sam w domu

Świąteczny klasyk czy coroczna powtórka?

Każdy chyba zadaje sobie to pytanie. "Kevin..." to powszechnie znany, amerykański film fabularny z 1990 roku w reż. Chrisa Columbusa. Pomyślmy, że Macaulay Culkin ma już 32 lata! Sądzę, że każdy doskonale zna fabułę, jednak chciałabym ją pokrótce przypomnieć.

Dość liczna rodzina McCallisterów wybiera się na święta Bożego Narodzenia do Francji. W domu panuje wielkie zamieszanie, bohaterowie prawie spóźniają się na samolot. Poprzez panujący rozgardiasz zapominają o 8-letnim Kevinie. Chłopiec zdany jest tylko na siebie, a para mało rozgarniętych lecz pewnych siebie złodziei już czyha by okraść - jak sądzą - pusty dom. Niewiele wiedzą o obecności Kevina, który bawiąc się w dorosłego, zastawia na nich wiele pułapek. Pomysłowy dzieciak :)

Jedną z moich ulubionych scen jest ta, gdy Kevin budzi się, włącza telewizor i (początkowo) nie zauważa nieobecności rodziny. Dopiero po chwili orientuje się, że został sam. Wtedy rozpoczyna zabawę. Skacze, biega, zjeżdża na sankach po schodach, a udając starszego niż jest postanawia się ogolić. Po pewnym czasie beztroski zaczyna doskwierać mu samotność, odczuwa braki. Gdy głodnieje postanawia zamówić pizzę, w oczekiwaniu na którą ogląda film, na który z punktu widzenia rodzica był po prostu za mały. To właśnie jego fragmentami straszy dostawcę :) Takich scen jest mnóstwo. Wybrałam te dwie, ponieważ jako pierwsze nasuwają mi się na myśl.


Film ma niezwykle ciekawą i wciągającą fabułę. Nieważne, czy oglądam go po raz pierwszy, dziesiąty, czy nawet dwudziesty, wciąż tak samo mnie wzrusza, bawi i uczy.

"Kevin sam w domu" nie jest tylko klasykiem. Stał się również nieodłącznym elementem świąt, to pewnego rodzaju tradycja. W zeszłym roku dyrekcja Polsatu ogłosiła, że w okresie świąt telewidzowie nie zobaczą ulubionego filmu. Chwilę później fani wysłali miliony listów i e-maili prosząc o zmianę decyzji. Dzięki tej cudownej akcji w trakcie zeszłorocznych świąt Kevin zagościł na ekranach naszych telewizorów :')

Jutro, tj. 25.12.2012 o godzinie 19.30 będzie można zobaczyć "Kevina samego w Nowym Jorku" - kontynuację :D Tym razem chłopiec wkracza na wyższy poziom - zostaje sam w obcym mieście ;)


-OR

piątek, 21 grudnia 2012

Wszystko co kocham


Film młodzieżowy na poziomie. Taką opinię miałam po pierwszym obejrzeniu tego filmu, po kolejnych odtworzeniach nie zmieniła się ona wiele.

Mamy rok 1981, nasz bohater - Janek wraz z bratem i kolegami tworzy punkrockowy zespół WCK, dostają się na festiwal w Koszalinie, wszystko idzie dobrze, aż tu nagle.. Wprowadzony zostaje stan wojenny. Trzeba dostosować się do godziny milicyjnej, cenzury, bezustannej kontroli na ulicach - i w dzień i w nocy, koksowników.. Na nikogo ten stan nie działa dobrze, działalność zespołu zostaje nieoficjalnie zawieszona.


Oczywiście, mamy też wątek miłosny. Uczucie łączy Janka z Basią, jednak nie mogą oni być razem. Ojciec Janka jest oficerem marynarki wojennej, za to Basi jest działaczem Solidarności. Przez to rodzice dziewczyny uważają, że nasz bohater nie jest towarzystwem dla niej. Kiedy ta mówi mu, że nie chcesz go już przez to widzieć Janek nie przejmuje się tym zbytnio, po jakimś czasie bez większych rozterek 'podbija' do kobiety starszej od siebie (świetna Herman) w celu czysto erotycznym. Na szczęście młodzi schodzą się pod koniec filmu, jednak żeby nie było za fajnie - dziewczyna zostaje zmuszona do wyjazdu z kraju.


Zespół brawurowo powraca na szkolnym balu. Dają występ mimo, że zabroniono im tego ze względu na nieocenzurowane treści piosenek. Wg mnie to jest właśnie jedna z najlepszych scen. Nie zważając na to, że przedstawiciel wojska jest na sali wykonują swoje utwory, cała sala identyfikuje się z nimi i wykrzykuje 'Solidarność!'. Niestety, konsekwencje są ciężkie dla całej rodziny.

W moim odczuciu nie jest to film o punku, w którym każdy fan tego gatunku muzyki się zakocha. Jest to film o młodych ludziach i przeciwnościach losu, które ich spotykają. Muzyka jest pewnego rodzaju pretekstem dla opowiedzenia historii młodych buntowników.

Co do gry aktorskiej, nie ma się do czego przyczepić - Mateusz Kościukiewicz, Olga Frycz, Jakub Gierszał (tak, dokładnie, 'Sala Samobójców' nie była jego debiutem) pokazują, że młodzi też mogą. Jednak świetne kreacje pokazali także Katarzyna Herman i Andrzej Chyra.

Film, na pewno przypadłby do gustu pokoleniu naszych rodziców. Sądzę jednak, że jest także doskonałą pozycją dla nas, ponieważ świetnie pokazuje rzeczywistość młodzieży tamtych czasów, udowadnia że wtedy nastolatkowie byli tacy sami jak my, buntowali się, bawili, zakochiwali, przeżywali tragedie, mieli problemy z rodzicami.. różni nas od nich tylko sytuacja kraju.

I jak się okazuje w latach '80 rodzice na pytanie 'dlaczego zawsze ja ?' także lubili udzielać odpowiedzi 'jesteś starszy, mądrzejszy i więcej rozumiesz'..


-TNT

środa, 19 grudnia 2012

Prometeusz


Prometeusz (2012) wyreżyserowany przez wszystkim dobrze znanego Ridleya Scott’a, twórcy „Gladiatora", „Robin Hood”, ”Obcy-8 pasażer Nostromo” ,”Łowcy Androidów”, czy mojego ulubionego „Królestwa Niebieskiego”. Każdy z tych filmów ma swój charakterystyczny klimat.

Tym razem akcja dzieje się w przyszłości, statek Prometeusz wysłany zostaje w daleką podróż, aby zbadać dzieje ludzkości. 


Uważam, że film mimo wszystko trzyma w napięciu. Przyczynia się do tego głównie muzyka i nieznana planeta, na której toczy się akcja. Momentami film jest słaby. Niektóre wątki pozostają niewyjaśnione jak np.: działania androida Davida (Michael Fassbender). Jednak to właśnie rola Fassbendera jest jedną z najlepszych w tym obrazie. Postać ta jest bardzo intrygująca. Nie jest on człowiekiem , ale maszyną - androidem stworzonym przez profesora, którego firma finansuje ekspedycję.

Jest jeszcze jedna rola, która zasługuje na uznanie, a mianowicie Charlize Theron wcielająca się w Meredith Vickers. Przyjemnie się patrzyło gdy ta świetna aktorka gra wydającą się bardzo sztywną i obojętną Meredith. Noomi Rapace  (Elizabeth Shaw) w ogóle mi się nie podobała.  Zwyczajnie irytowała mnie i nudziła. Cóż, nie wiem czy tylko ja tak mam... Wam także nie przypadła do gustu?

Jak już wspominałam muzyka jest bardzo ciekawym aspektem "Prometeusza". Pasuje do klimatu filmu, dzięki niej momenty napięcia są lepsze. Scenografia także jest świetna. Statek i planeta obcych, tajemnicze miejsca, które odkrywają są niesamowite. Obcy też na wysokim poziomie ;)

Moje wrażenia po filmie są jak najbardziej pozytywne. Może nie wszystko jest na 10/10, ale nie można powiedzieć, że film jest zły. Warto obejrzeć ten film. Jest idealny na chwilę, gdy jest zimno i nie chce nam się nigdzie wyjść. Chociaż film nie był przychylnie przyjęty ma być jego kontynuacja. Co wy sądzicie o filmie wielkiego reżysera lat 70 i 80? Czy waszym zdaniem Prometeusza powinien wyreżyserować ktoś inny?  

Moja ocena 7/10


-GS

niedziela, 16 grudnia 2012

Sala samobójców

Świat zamknięty rany otwarte, otwarty świat rany zamknięte
Sala samobójców to film Jana Komasy. Został on wielokrotnie nagrodzony, moim zdaniem jak najbardziej słusznie - stał się moim ulubionym filmem. Będąc w kinie oglądałam go z otwartymi ustami. Następnie jeszcze kilka razy i za każdym razem odczuwałam te same emocje.  Porusza on naprawdę istotną kwestię - problemy nastolatków. Obecnie młodzież czuję się odrzucona i szuka zrozumienia na różnych portalach internetowych, które nie zawsze są dobrym sposobem na poradzenie sobie ze swoimi wewnętrznymi dramatami.



Jakub Gierszał, absolwent V LO, jest odtwórcą głównej roli oraz moim ulubionym aktorem. Dominik to zagubiony chłopak, który przez jeden incydent w szkolę zamknął się w sobie. Nie miał wsparcia u rodziców, więc znalazł je gdzie indziej - w Internecie.

Scena, która najbardziej utkwiła w mojej pamięci to jego samobójstwo. Uwierzył w świat  tytułowej "Sali" i postanowił odebrać sobie życie.  W klubie nie spotkał dziewczyny w różowych włosach, która stała się dla niego czymś więcej niż zwykłą koleżanką  z serwisu w sieci. Niestety zażył tabletki popijając je alkoholem. Mogło to mieć tylko jeden skutek... śmierć.

 Chcemy przejść przez śmierć bezboleśnie i godnie. Ja marzę, żeby opróżnić całe opakowanie tabletek, napić się alkoholu i zasnąć

Czasami zastanawiam się czy nikt nie mógł zaradzić śmierci tak młodego chłopaka. Czy  Wy też tak myślicie? Miał wszystko: bogatych rodziców, najładniejszą dziewczynę w szkolę jednak zabrakło czegoś czego nie można kupić -miłości i zrozumienia.

Szokująca historia i genialne aktorstwo sprawiają, że ten film jest dla ludzi o mocnych nerwach. "NICK TO NIE IMIĘ. ŚWIAT TO NIE MATRIX. ŻYCIE TO NIE GRA. NIE DAJ SIĘ WYLOGOWAĆ!"

A co wy sądzicie o tym filmie? Podoba się wam jego fabuła i gra Jakuba Gierszała? Wszyscy, którzy jeszcze nie oglądali filmu muszą go koniecznie zobaczyć. Jest to naprawdę świetna polska produkcja.
                  

-PS

piątek, 14 grudnia 2012

Człowiek w żelaznej masce

Film opowiada o Ludwiku XIV, aroganckim i rozprutym królu Francji. Sześc lat wcześniej zamknął swojego brata bliźniaka w Bastylii zakładając mu na twarz żelazną maskę. Dawni najlepsi muszkieterowie Portos, Atos, Aramis i D'Artagnan  chcą zjednoczyć siły by pozbyć się Ludwika. Lecz D'Artagnan rezygnuje ze względu na śluby jakie złożył wobec władcy.  Portos, Atos i Aramis porywają  brata króla, Filipa, z Bastylii. Podmieniają go na balu maskowym ale...



Najlepszą sceną tego filmu jest moment w którym Portos, Atos, Aramis , D'Artagnan i Filip stawiają czoło armii Ludwika. Ludzie króla do nich strzelają, ale Ci wychodzą bez szwanku w obłokach dymu. Gdy oglądałam tą scenę zaparło mi dech w piersiach. Byłam pewna, że zginą, a tu taka niespodzianka! W tej scenie bardzo podobały mi się stroje. Generalnie w całym filmie są ukazywane przecudowne stroje z tamtego okresu.

Co do obsady jestem pełna podziwu dla Leonardo DiCaprio, który zagrał tu rewelacyjnie dwie skrajne role, dzięki którym pokazał ze jest świetnym aktorem.


Obsada:
- Leonardo DiCaprio - Król Ludwik / Filip
- Jeremy Irons - Aramis
- John Malkovich - Atos
- Gerard Depardieu - Portos
- Gabriel Byrne - D'Artagnan




Zachęcam wszystkich do zobaczenia tego filmu. Chociażby dla genialnej roli Leo oraz przepięknie dobranej muzyki.

Film będzie emitowany w TVP1 w najbliższy poniedziałek, tj. 17.12.2012 o godzinie 22.35. Wiem, że późno, ale mimo to warto ;)


-Siemka

środa, 12 grudnia 2012

Na zawsze Laurence


Xavier Dolan (o reżyserze wspominaliśmy już wcześniej - KLIK ). Cudowne dziecko kina LGBT na swoim koncie ma już dwa wspaniałe filmy: "Zabiłem moją matkę" i "Wyśnione miłości". Po tych 2 znakomitych dziełach przyszedł czas na eksperyment i niestety lekkie niepowodzenie. Film dzięki większemu budżetowi z epickim rozmachem miał nas zachwycić, jednak po pewnym czasie zaczyna najzwyczajniej nudzić.

Bohater filmu, nauczyciel literatury i początkujący pisarz Laurence (Melvil Pouaud) oraz producentka telewizyjna zwana Fred (Suzanne Clement) zdają się być zgodną i szczęśliwą parą. Jednak pewnego dnia on oznajmia, że całe życie czuł się kobietą i wreszcie postanawia żyć zgodnie ze swoją prawdziwą tożsamością. Śledzimy ich losy. Starają się radzić sobie z pogardą ze strony rodziny i społeczeństwa, kwestionować wzajemną tolerancyjność oraz próbować pogodzić się ze zmiennym losem. Spośród innych filmów z trans-bohaterami, "Na zawsze Laurence" wyróżnia się tym, że w centrum historii nie jest sama postać (trans), tylko jej miłosny związek. Fred jest bohaterką tej opowieści na równi z Laurence co powoduje ciekawą zmianę perspektyw. Fred tak łatwo nie zrezygnuje z Laurence. Burzy się i wścieka, ale podejmuje próbę życia z ukochanym. Walczy z nim, jak również z samą sobą. To wszystko zaczyna ją z czasem przerastać. A Laurence? Jemu też nie jest łatwo. Codziennie spotyka się z wyzwiskami, niezrozumieniem, kpiną, a nawet przemocą, dlatego w "Na zawsze Laurence" nie brakuje awantur, łez, rozstań i powrotów.

W ciągu 160 minut Dolan zaczyna się powtarzać. Mamy odczucie, że film został zrobiony przez młodego reżysera. Jego oczami widzimy sceny, w których bohater pisze wiersze na plecach swojej kochanki, co jest małym prawdopodobnym elementem życia trzydziestoparolatków. Oglądając ten film dosłownie czujemy jak  Xavier bawi się formą i eksperymentuje. Z czasem gubimy autentyczność, cała ta sytuacja wydaje się taka niewiarygodna, czegoś tu brakuje. W "Zabiłem moją matkę" wchodziło się niemal dosłownie w skórę Herberta i jego mamy, w "Wyśnionych miłościach" my, widzowie podobnie jak Marie i Francis też kochaliśmy się w Nicolasie. W "NzL" odklejamy się od bohaterów i ich emocji.

Wprawdzie filmowi nie brakuje głębi, jednak Dolan wyraźnie unika zmierzenia się z fizycznymi realiami zmiany płci. Pod tym względem obraz przypomina "Złe wychowanie" Pedro Almadovara. W poprzednich dziełach było widać serce reżysera, tutaj nie mamy takiego odczucia. Dolan zabrał się za temat, który chyba nie do końca czuje. 

Na szczęście Xavier nie zaniedbał swych słynnych popisowych partii: mamy wyrafinowaną scenę przyjęcia, olśniewające połyskujące ciuchy i wielki hit Viage - "Fade to grey". Mamy również paradę strojów z końcówki ubiegłego wieku (reżyser sam je zaprojektował), wspaniałą muzykę i scenografię. Czasami mamy odczucie, że cała oprawa porusza nas bardziej niż fabuła. 

"Na zawsze Laurence" jest swoistą porażką Xaviera Dolana. Jest to jednak piękny i ambitny film , który mimo wszystko warto zobaczyć.


-PB

sobota, 8 grudnia 2012

Silent Hill - Apokalipsa


Jestem fanką SH i bardzo nakręciłam się  na kolejną część tej produkcji. Po seansie niestety byłam zawiedziona. Możliwe, że moje oczekiwania były trochę zawyżone, ale mimo to nie usprawiedliwiają tak słabego wykonania. Zadaniem każdego horroru jest przerazić widza, a nawet wpędzić w lekką paranoję. O Silent Hill: Apokalipsie ciężko jest powiedzieć, że jest on jednym z tych horrorów, po którym nie da się zasnąć.


Początek filmu zapowiadał się ciekawie, dobrze nawiązywał do poprzedniej części. Niestety brnąc coraz dalej człowiek przyzwyczajał się do widoku strasznych kreatur i już nie robiły na nim takiego wrażenia jak na początku. Chciałam zwrócić uwagę na scenę, w której Heather znalazła się w barze kanapkowym. Nawiedzają ją tam straszne wizje, w których dzieciaki jadły hamburgery, upakowane w części ciał i krwi ludzi. To jest raczej obrzydliwe niż straszne, ale i tak dość pomysłowe. Uważam, że wprowadzenie bohatera – Vincenta, było jakiegoś rodzaju deską ratunku dla wykonawców filmu. Pojawienie się wątku miłosnego miało przyciągnąć większą publikę do kin. Tą samą rolę miał sprawić również fakt, że wystąpiły w nim takie gwiazdy jak Sean Bean, Kit Harington czy Malcolm McDowell. Najbardziej nie mogę strawić zakończenia. Scena walki była tak banalna, że aż śmieszna. Ogólnie zabrakło scen, które by zaskoczyły widza zwrotem akcji.  

Moim zdaniem najgorszym aspektem tego filmu jest fabuła. Brakowało jej rozbudowania, gdyż producenci swoją uwagę skupili na motywach postaci przedstawionych w grze oraz efektach specjalnych. Nie mogę stwierdzić, że potwory z miasteczka Silent Hill nie były efektowne i dobrze dopracowane technicznie, lecz to nie wystarczyło, aby dostatecznie wystraszyć widza. Przykładowo scena z  pielęgniarkami czy manekinami była dość ostra. Sceny, w których bohaterka przemierzała zaułki korytarzy budowały napięcie grozy. 

Porównując pierwszą część do drugiej nie da się przegapić różnicy pomiędzy nimi. Jedynka bardziej skupiała się na elementach psychologicznych czego definitywnie zabrakło w dwójce.


-SilenCe

czwartek, 6 grudnia 2012

Ostatni dom po lewej


Zastanawiałam się jaki horror podobał mi się najbardziej. Doszłam do wniosku, że był to „Ostatni dom po lewej”. Może nie jest on przeraźliwie straszny ale potrafi wprowadzić napięcie, trzymać widza w niepewności, co będzie dalej i jak skończy się cała historia.

Najprościej mówiąc opowiada on o pewnej rodzinie, która udaje się na wakacje do swojego drugiego domu, położonego w dużej odległości od miasta, znajdującego się nad jeziorem. Nastolatka (Mari) nie chcąc spędzić całego czasu z rodzicami postanawia udać się ze swoją przyjaciółką i nowo poznanym chłopakiem do motelu. I wtedy zaczyna się koszmar dla dziewczyn. Do pokoju wkracza ojciec chłopaka, zbiegły z więzienia, razem ze swoim bratem i przyjaciółką. Od tego momentu zaczyna się walka o przeżycie, w której nie ma żadnych reguł. Niestety przyjaciółka ginie z rąk bandytów. Nie jest to najgorsze, gdyż Mari zostaje brutalnie zgwałcona i pobita, co jest chyba gorsze od śmierci. I podejmuje się desperackiej ucieczki, co na szczęście się jej udaje. Dociera do swojego domu wykończona. Można by pomyśleć, że to koniec tego koszmaru. Jednak reżyser nie chciał tak szybko kończyć filmu. Dziewczyna po wielkich przejściach nie zdaje sobie sprawy, że może być jeszcze gorzej. A jest, bandyci przybywają do jej domu, chcąc się w nim zatrzymać. Wtedy dopiero zaczyna się prawdziwa akcja tego filmu.



Ale to już sami musicie obejrzeć żeby wiedzieć jak się wszystko skończyło ;) uważam ten film za naprawdę dobry, ponieważ osobiście siedziałam w fotelu, z takim napięciem i strachem, co będzie dalej, że nawet nie można tego opisać. A najlepsze jest to, że to przecież mogłaby być historia oparta na faktach, co jeszcze bardziej mnie przeraża. 


-EL

wtorek, 4 grudnia 2012

Looper - pętla czasu


W ostatnim czasie bardzo trudno móc obejrzeć film z oryginalnym scenariuszem. I to może w pewien sposób zrazić do siebie wielu ludzi. Bo coraz częściej mamy do czynienia z filmami, w których występuje stale ten sam schemat. Nie ma co ukrywać, że powoli wchodzimy w monotonię oglądając nowe wersje filmów bądź kolejne ich części. Jednak na szczęście nie ma co skazywać wszystkich scenarzystów, niektórym udaje się jeszcze nas zaskoczyć i zadziwić.

Każdy z nas myślał o podróżach w czasie. Jedni w dzieciństwie o tym marzyli, inni zastanawiali się czy po prostu coś takiego jest możliwe. Powstało wiele filmów do tej pory z przenoszeniem się w czasie, jednak czegoś takiego jeszcze nie było. Jak na razie nie ma czegoś takiego jak podróże w czasie. Ale za 30lat będzie to już możliwe! Brzmi nierealnie? Może odrobinkę, ale na pewno kojarzy się wam ze scenariuszem jakiegoś filmu. Otóż tym filmem jest „Looper – pętla czasu”. Oglądając zwiastun od razu możemy domyślić się o czym będzie on opowiadał. W tym krótkim streszczeniu widzimy młodego mężczyznę, którego pracą jest zabijanie osób przysłanych z przyszłości. Robi to z zimną krwią, nie zastanawiając się nad moralną stroną jego zawodu. Co jeśli osobą z przyszłości jest on sam? To już nie takie proste zabić samego siebie.



Zapowiada się bardzo ciekawie, niestety wątek, który wydawałby się główny w całym filmie odchodzi odrobinę na dalszy plan. Bardzo interesującą jest scena, kiedy główny bohater jako mężczyzna z teraźniejszości siedzi w knajpce z przyszłym sobą. Możemy dostrzec tam jak wiele potrafi zrobić z nami czas i doświadczenie, jak mogą one zmienić człowieka. Jednak na tym musimy zakończyć wątek porównywania teraźniejszości i przyszłości.

Akcja zupełnie nie skupiła się na tym, co mogłoby się wydawać oczywistym. Dla jednych jest to lekkie rozczarowanie. Ale osobiście uważam, że nie było to całkowicie złe, ponieważ w pewien sposób znowu przełamało schematyczne myślenie. Akcja potoczyła się wbrew naszym oczekiwaniom, co było według mnie słuszne. No więc na czym skupił się główny wątek? Mogłabym o tym napisać ale w ten sposób nie namówię was do obejrzenia filmu? Wątpie, więc sami oceńcie czego dotyczy ten film.


-EL

niedziela, 2 grudnia 2012

Muzyka inspirująca do działania

*** post związany z kursem Filmoteki Szkolnej - Akcja! ***



1.  Monty Python - "Always look on the bright side of life"

Piosenka z filmu "Żywot Briana". Myślę, że tytuł mówi sam za siebie :)



2. "We are the world"

Piosenka, która uświadamia nam, że gdzieś tam są dzieci, które głodują i potrzebują naszej pomocy. Dzięki niej wiemy, że nie możemy od tego uciekać tylko należy uświadomić sobie prawdziwy obraz i starać się pomóc, bo każdy, nawet najmniejszy gest daje nadzieję.
Oryginalna wersja należy od Michaela Jacksona. W ostatnich czasach powstają kolejne covery wykonywane przez coraz to młodsze talenty. Piosenka ta jest swoistym hymnem dla wielu osób.