piątek, 11 stycznia 2013

Melancholia

„Melancholia” to kolejny z filmów Larsa von Triera, który wzbudził wiele kontrowersji. Jedni się nim zachwycają, inni krytykują; to co jednym się w nim podoba, innych drażni.


O fabule w skrócie – film opowiada o rodzinie, której członkowie w obliczu końca różnie reagują, o tym w każdym razie mówi druga część filmu. W części pierwszej obserwujemy ślub, państwo młodych, ogarniętych wątpliwościami, miotających się w emocjach ludzi, wszyscy zachowują się... dziwnie. Nie wiem czy taki był zamysł twórcy, jednak ta konwencja zdecydowanie do mnie nie trafiła. Emocje nie są niczym uzasadnione, podczas oglądania filmu miałam wrażenie, że cała rodzina jest chora, nie tylko główna bohaterka, Justine (Kirsten Dunst), która cierpi na depresję. Postaci sprawiają wrażenie niedopracowanych, są jednowarstwowe.


Jednym z nieprawdopodobnych elementów filmu jest to, że siostrzeniec Justine, Leo, mówi o niej „Superciocia”. To określenie pojawia się właściwie pod koniec filmu, wcześniej obserwujemy tylko opryskliwy i lekceważący stosunek wiecznie rozgoryczonej ciotki do zagubionego chłopca. Dlaczego Leo nazywa tak akurat tę odrzucającą osobę, a nie kogoś choć trochę bardziej sympatycznego? Hmm, najwyraźniej to ma według reżysera jakąś psychologiczną głębię.

Kolejną sprawą jest niesamowita przemiana zachodząca w Justine, która w obliczu śmierci staje się dla chłopca oparciem i daje mu nadzieję. "Świat jest zły, nie ma czego żałować". Być może nietypowy sposób pocieszania dziecka, jednak bohaterka wykazuje się tu empatią, czego wcześniej u niej nie spotkaliśmy. Gdyby tylko przemiana z rozgoryczonej do uduchowionej zachodziła w niej dłużej… W filmie widzimy w niewielkim odstępie dwie sceny – Justine ignoruje Leo i odtrąca go / Justine buduje magiczny namiot, który ochroni Leo, Justine i Claire – matkę Leo i siostrę Justine – przed końcem świata. Jest to tak nieprawdopodobne, że w moich oczach ostatecznie pogrąża cały film.

Kolejnym budzącym wątpliwość elementem jest fakt, że pan młody po swoim weselu ustala z jednym z gości sprawy biznesowe. Nie zajmuje on się nawet swoją zagubioną życiowo żoną (którą z niewiadomych nam powodów szczerze kocha), po prostu ustala szczegóły transakcji.

Twórcom filmu trzeba oddać, że efekty specjalne rzeczywiście robiły wrażenie, jednak moim zdaniem miejscami ocierały się o kicz. Mimo wszystko był to najsilniejszy punkt filmu. A scena, w której Melancholia (nareszcie) uderza w Ziemię, też bardzo efektowna, była dla mnie tylko wybawieniem od tego ponad dwugodzinnego filmu.

„Planeta Melancholia, która prawdopodobnie uderzy w Ziemię ma być uosobieniem tej depresji, dlatego główna bohaterka jest gotowa na jej nadejście.” To jedna z interpretacji filmu, z jaką się spotkałam. Może nie dojrzałam w nim drugiego dna. Może, gdyby film składał się tylko z drugiej części, spotkał by się u mnie z większym uznaniem. Jednak został on zbudowany w ten, a nie inny sposób, co z pomysłu ze sporym potencjałem uczyniło bardzo słaby film.

„Niemy krzyk człowieka udręczonego absurdem egzystencji - bodaj najlepsze podsumowanie tego wspaniałego filmu” – a może jednak tak? Oceńcie sami.


-DZ

3 komentarze:

  1. Ten film to męka,osobiście nie polecam sama nie dotrwałam do końca (widziałam zakończenie, ale tylko i wyłącznie dzięki cudownej opcji przewijania :D ) ... ten film ma jedną zaletę: Alexander Skarsgard! ;) I na tym się kończy :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeny jak się cieszę, ponieważ widzę, że nie jestem sama! A wszyscy się nim tak zachwycają..
    Paulina - oglądałam film razem z przyjaciółką, miałyśmy nadzieję, że to będzie coś "dużego", jednak skończyłyśmy tak samo jak Ty - co kawałek przewijając. Czasami zatrzymywałyśmy, aby się połapać o co mniej więcej chodzi, a gdy film się skończył, nie mogłyśmy uwierzyć, że w sumie nic z niego nie wyniosłyśmy.

    OdpowiedzUsuń
  3. 1. Planeta "Melancholia" to depresja. Film posługuje się symbolami. Dla Larsa von Triera tworzenie tego filmu pozwoliło na Katharsis ( jak sam to określa, gdyż od bardzo dawna sam walczy z ciągłym "bólem egzystencji").
    2. " W części pierwszej obserwujemy ślub, państwo młodych, ogarniętych wątpliwościami, miotających się w emocjach ludzi, wszyscy zachowują się... dziwnie."- niestety nie mogę się z tym zgodzić. Dziwnie zachowuje się tylko panna młoda u której widoczny jest już zalążek stanów depresyjnych. W każdej rodzinie, jak i w tej z "melancholi" zaprezentowane zostały różne stanowiska i rózne osobowości, to chyba normalne.
    3."Jednym z nieprawdopodobnych elementów filmu jest to, że siostrzeniec Justine, Leo, mówi o niej „Superciocia”. To określenie pojawia się właściwie pod koniec filmu, wcześniej obserwujemy tylko opryskliwy i lekceważący stosunek wiecznie rozgoryczonej ciotki do zagubionego chłopca. Dlaczego Leo nazywa tak akurat tę odrzucającą osobę, a nie kogoś choć trochę bardziej sympatycznego? Hmm, najwyraźniej to ma według reżysera jakąś psychologiczną głębię."- nie chcę byc niemiła, ale to są straszne bzdury. Kogoś bardziej sympatycznego? Kogo? Kota? Chłopak byc może ma problem ze zrozumieniem stanu ciotki, byc może pamięta ja z czasów, z których my jej nie znamy. To celowy zabieg rezysera. Dzięki temu dowiadujemy sie, że nawet "superciocię" dosięga taka straszna choroba, jaką jest depresja.
    4.Owszem, druga część filmu była bardziej interesująca, może dlatego, że Kirsten Dunst( z którą mam osobisty problem, bo dla mnie pozostanie już na zawsze dziewczyną spidermana) zostaje przysłonięta swoją siostrą zagraną przez Charlotte Gainsbourg, która według mnie ma coś takiego w swojej urodzie, co pozwala patrzeć mi na nia bezkońca.
    5.Dla mnie to najsłabszy z filmów Larsa. Nudny. Mimo wszystko pozostanę jego wierną fanką : P

    OdpowiedzUsuń