wtorek, 29 stycznia 2013

August Rush

Wsłuchaj się... Słyszysz? Muzyka. Wszędzie ją słyszę. W wietrze... w powietrzu... w świetle. Jest wszędzie dookoła. Musisz się tylko otworzyć. Musisz tylko... słuchać.
Film opowiada o chłopcu, który posiada niezwykły dar – muzyką jest dla niego każdy słyszany dźwięk - wiatr, światło, hałas miasta. Evan, bo tak ma na imię, jako niemowlę trafił do domu dziecka, a jego rodzice (Lyla i Louis)  nawet nie wiedzieli, że żyje. Ojciec matki podjął decyzję o oddaniu dziecka mówiąc jej, że zmarło, nie chcąc zaprzepaścić kariery młodej wiolonczelistki. Jedenastoletni chłopiec nie traci jednak nadziei, i choć z tego powodu jest poniżany przez swoich rówieśników, chce odnaleźć rodziców podążając za śladami muzyki. Ucieczka z sierocińca, w oczach chłopca, jest jedyną szansą na rozpoczęcie poszukiwań. Spacerując po mieście Evan spotyka chłopca grającego na gitarze. Uliczny grajek, Arthur,  przekupiony pizzą zabiera Evana do miejsca, gdzie mieszka. Tam, nad gromadką sierot „czuwa” Maxwell (zwany przez dzieci Czarodziejem), który tak naprawdę ma ich za niezły interes i mało interesuje go ich los. Mogą mieszkać z nim pod warunkiem, że pieniądze zebrane z ulicznego grania trafią do niego. Mimo wszystko Czarodziej budzi w nich respekt, bo to on odkrył ich talent i dał możliwość nauki gry na różnych instrumentach. Podczas, gdy wszyscy śpią, Evan bierze do rąk gitarę. Choć gra po raz pierwszy, gra wspaniale. Zostaje szybko doceniony przez Maxwella, który traktuje go jak prawdziwą żyłkę złota i od tej pory grywa na ulicach.

Czarodziej „zajmuje się” karierą Augusta Rusha (pseudonim artystyczny Evana) i robi wszystko, by nie został odnaleziony. Jego zachowanie i żądza pieniędzy coraz bardziej przeraża chłopca. Czuje sie bardzo samotny widząc dookoła uśmiechnięte twarze  dzieci i ich rodziców. Ucieka i trafia do kościoła, gdzie słyszy piosenkę: „ Raise it up” śpiewaną przez chór gospel i zaprzyjaźnia się z najmłodszą członkinią zespołu, która uczy go gry na pianinie. 

Evan, choć dopiero co nauczył się dźwięków odpowiadających poszczególnym klawiszom pianina, już piszę swoją pierwszą symfonię. Inspirują go rzeczy dziejące się wokół niego – odgłosy odbijanej piłki, spadające krople wody. Chłopiec trafia do szkoły dla dzieci uzdolnionych muzycznie i tam rozwija swe umiejętności.

Rapsodia napisana przez  Evana ma zostać zagrana przez nowojorską orkiestrę symfoniczną. Na tym samym koncercie ma wystąpić Lyla Novacek… Intensywne próby przerywa Maxwell i podając się za ojca młodego  muzyka, chce uniemożliwić mu występ. Evan na moment wraca do ulicznego grania. Spotyka wtedy niezwykłego człowieka – własnego ojca – o czym oczywiście żadne z nich nie ma pojęcia. Grają razem. Mężczyzna jest pod wrażeniem umiejętności chłopca. Louis przekonuje Evana, by pomimo wszystko poszedł na koncert i  chłopak ucieka od despotycznego Maxwella. W ostatniej chwili dociera na występ. Louis widzi uliczne plakaty informujące o występie Augusta Rusha i natychmiast udaje się w to miejsce. Tam spotyka Lylę. Chłopiec jest przeszczęśliwy – odnalazł rodziców.


Podsumowując, wydaję mi się, że jest to film idealny do obejrzenia dla całej rodziny. Zyskuje wiele dzięki wspaniałej oprawie muzycznej. Wzruszający, i choć zakończenie jest dość przewidywalne, na pewno obejrzę go jeszcze niejeden raz.


-ZS

piątek, 25 stycznia 2013

Samotny mężczyzna


Znany amerykański projektant mody Tom Ford postanowił pobawić się w reżysera i co z tego wyszło?!  Film, który zapiera dech w piersiach, odejmuje mowę i wzrusza. Kwintesencja kina, aż mamy uczucie że obejrzeliśmy coś wybitnego.


George’a Falconer’a, profesora anglistyki, poznajemy po tragicznej śmierci jego partnera, Jima. Nie może on jednak pogodzić się ze stratą swojego ukochanego, tęskni za nim, a wszystko czego się dotknie powoduje nawrót wspomnień, które w obecnej sytuacji są odpowiedzialne za jeszcze większy ból. Pocieszenia szuka u swojej przyjaciółki Charlotte, z którą wspomina stare, dobre czasy. Jednak to mu nie wystarczy, nie widzi dla siebie przyszłości. Obserwujemy ostatni dzień życia George’a, razem z nim przygotowujemy się do samobójstwa, pokonując dokładnie zaplanowane posunięcia. Uczestniczymy podczas pisania pożegnalnego listu, wybrania stroju, w którym chce być pochowany, a nawet próbie przećwiczenia sposobu w jaki pozbawi się życia.

‘’Samotny mężczyzna” to film opowiadający o życiu w cieniu ze swoją odmiennością. Sam bohater podczas wykładu porusza ten temat. „Boimy się innych - mówi podczas zajęć - czy to gej, czy komunista, czy też czarny”. Tak już jest skonstruowany ten świat i nie tylko w latach 60, w których toczy się akcja filmu, ale również dzisiaj. George nie ujawnia się, jest w pełni świadomy konsekwencji jakie ze sobą to by niosło, wszystko to prowadzi do odizolowania się bohatera od otaczającego go świata, wpływa to też na brak akceptacji dla samego siebie czy poczucie uwięzienia we własnym ciele. 

Colin Firth w roli George'a jest rewelacyjny. Doskonale wczuwa się w kreowaną postać, oddaje jego rozpacz i determinację, a Julianne Moore, która wcieliła się w rolę Charlotte wypadła bardzo przekonująco w pozycji osamotnionej dojrzałej kobiety, której dzień skała się z palenia papierosów i użalania się nad sobą,  że mężczyzna którego kocha nie będzie dla niej nikim więcej niż tylko przyjacielem.

Historia opowiedziana przez Forda porusza nas swoją prostotą, posiada w sobie wiele życiowych mądrości. Reżyser próbuje przekazać nam że w dzisiejszym świecie ludzi interesują pieniądze i kariera, a światem żądzą pozory. W życiu trzeba zwracać uwagę na szczegółu takie jak gesty, uśmiechy, rozmowy. Jednak są to chwile krótkie, a trwałe szczęście bez miłości jest niemożliwe.

Naszą uwagę przykuwa jedna z pierwszych scen gdzie idealnie ukazane są odczucia bohatera, który w rozmowie telefonicznej dowiaduje się o śmierci swojego partnera. George nic nie mówi lecz my rozumiemy go bez słów.

Przedstawiona historia ciekawi nas i nie pozwala oderwać się od ekranu, zaś perfekcyjnie sklejony scenariusz nie pozwala by widz się nudził. Od pierwszego ujęcia widać pasję reżysera i jego zamiłowanie do świata mody, które przejawia się w każdej klatce, bohaterowie są świetnie ubrani, a scenografia i charakteryzacja dopracowane są pod każdym szczegółem i dopięte na ostatni guzik. Niesamowite zdjęcia,  przepiękna muzyka Abla Korzeniowskiego dodają filmowi uroku. Nawet sposób w jaki mówi o homoseksualizmie jest bardzo subtelny, a uczucie jakie rodzi się pomiędzy profesorem, a jednym z jego uczniów nikogo nie zgorszy. Tom Ford bez większej trudności zdobywa naszą sympatie i robi z naszymi odczuciami co tylko mu się podoba, całkowicie zostajemy pochłonięci przez George’a Falconer’a, stajemy z nim twarzą w twarz, lecz niestety możemy się tylko przyglądać jego losowi. Film zobaczyć powinien każdy, bo warto. Może nawet wpłynie on na nasze życie. Jedno jest pewne, tej produkcji , nie ważne jakbyśmy się starali, łatwo nie wymrzemy z naszych myśli. 

-PB






środa, 23 stycznia 2013

Siostry

Niedawno na Polsacie leciał film "Siostry". Niezbyt przepadam za filmami puszczanymi na tej stacji, jednakże tym razem pomyślałam, że może to być dobry moment na odstresowanie się przy obrazie mogącym okazać się całkiem dobrą produkcją. Poza tym gra w nim Cameron :)

Opowiada on (uwaga, niespodzianka!) o dwóch siostrach. Maggie (Cameron Diaz) oraz Rose Feller (Toni Collette). Młodsza z nich prowadzi dość imprezowy, luźny tryb życia. Bez pracy, bez problemów. Druga - Pani prawnik. Odpowiedzialna, ułożona i poważna. W końcu coś się między nimi psuje -> dochodzi do konfliktu. Maggie ucieka do babci, o której istnieniu kobiety nawet nie wiedziały. Prawdę o tym, że Ella wciąż żyje zataił przed nimi ich ojciec. Starsza Pani postanawia położyć kres nieporozumieniom między siostrami. 


Ulubionymi scenami są nauki czytania Maggie pod okiem byłego profesora w podeszłym wieku, którego życie dobiega końca. Dla niej stało się to rutyną. Nic więc dziwnego, iż bardzo przeżywa wieść o tym, że jej słuchacza już nie ma.

Film w skali 1-10 oceniam na 8. Przemiana Maggie z dziewczyny, dla której liczy się tylko wygląd, uwodzenie mężczyzn oraz zakrapiane alkoholem imprezy w dojrzałą, rozsądną kobietę to wielki plus tego filmu. Pod koniec widać tę siostrzaną miłość, w której jedna byłaby w stanie oddać życie za drugą. 


-eNA

czwartek, 17 stycznia 2013

Bestie z południowych krain

„Bestie z południowych krain” to produkcja z której zasłynął Benh Zeitlin. Udowadnia nam on, jak w kinie ważna jest wyobraźnia oraz oryginalność.  Mimo kilku nominacji do Nagrody Akademii, m.in. za najlepszy film, „Bestie..” nie są faworytem w żadnej z kategorii, ale czy słusznie?

Sześcioletnia Hushpuppy opowiada nam historię o swoim życiu z ojcem w krainie, po części prawdziwej, a po części troszkę przez nią zmyślonej, jednak trudno jest naznaczyć granicę autentyczności. Dziewczynka rozmawia z nieobecną matką, ma również skomplikowane relacje z własnym ojcem, który próbuje ją przygotować na nadchodzącą apokalipsę. Ta w końcu przychodzi w postaci huraganu, który „przewraca wszystko do góry nogami”.

Miejsce w którym mieszka Hushpuppy wraz ze swoim tatą i jego przyjaciółmi zwane jest „Bathtub”. Dla niektórych może być to po prostu nazwa własna, ale z drugiej strony jest to rzeczownik, który oznacza „wannę”. W takim razie jest to miejsce, w którym ciągle zbiera się woda – wpływa i odpływa. „Bathtub” przedstawiany jest jako kres świata – domy budowane są z odpadów innych, lepszych miast, a szkoła mieści się w rozwalającej już szopie. A mimo tego wszyscy mieszkańcy nie potrafią opuścić tego miejsca – mówią jedynie „tu jest nasz dom!”.

Główną rolę gra 9-letnia Quvenzhané Wallis. Jest ona najmłodszą aktorką w historii nominowaną do Oscara za rolę pierwszoplanową, a „Bestie..” są dopiero jej pierwszym filmem! I nie ma co się dziwić, ponieważ oglądając jej grę nie widzimy ani przez chwilę żadnej sztuczności. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam na ekranie tak przekonującego „małego aktora”. 


Oglądając zwiastun wielu ludzi może odnieść wrażenie, że film będzie pełen życiowych mądrości  i mają rację. Jest on o rzeczach wartościowych - o świecie, o nas, o życiu oraz o tym co jest w nim najważniejsze, a także co jest całkowicie niepotrzebne. Najbardziej zaskakuje fakt, iż większość tych spraw jest przedstawianych jedynie przez 6-letnią dziewczynkę. Czy takie poważne zdanie pasują do tak młodego dziecka? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam. 

Zeitlin bardzo ryzykował decydując się pokazać strasznie zaniedbaną krainę – rozpadające się domy, wszechobecne błoto, biegające wolno świnie. Ludzie są prości, niewykształceni, lubią dużo pić, ale zarazem niezbyt się tym przejmują. Zastanawiacie się – gdzie tak jest?  To wszystko dzieje się w znanych przez nas wszystkich Stanach – tych, z hollywoodzkich produkcji,  gdzie wszyscy zawsze są tacy idealni. "Bestie..." nie pokazują ludzi pięknych i powabnych, ale prawdziwych - może czasami przerysowanych lecz prawdziwych. Dzięki temu całemu obrazowi film nabiera autentyczności.

Podsumowując, czy film ten zasługuje na Oscara? Sama nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Są rzeczy, które zachwycają – jak gra sześciolatki czy piękne zdjęcia oraz muzyka, jednak czy to wszystko wystarczy, aby zachwycić członków Akademii? Dowiemy się 24. lutego :)


-AB

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Frankenweenie

Słysząc imię i nazwisko - Tim Burton - wielu z nas kojarzy takie filmy jak "Gnijąca Panna Młoda", "Charlie i fabryka Czekolady" czy trochę nowszy "Mroczne cienie". Tym razem reżyser przedstawia nam produkcję prostszą, ale trzymającą w napięciu i pełną emocji.

"Frankenweenie" opowiada historię chłopca imieniem Wiktor, którego jedynym przyjacielem jest jego pies - Sparky. Niestety jednego dnia zostaje on potrącony przez samochód i zdycha. Nasz bohater nie może sobie bez niego poradzić. W efekcie natchniony przez nauczyciela przyrody postanawia ożywić ukochanego kompana w ten sam sposób, w jaki zrobił to Frankenstein. 



Najnowszy film Burtona okazuje się sukcesem - zostaje nawet nominowany do Oscara jako najlepszy pełnometrażowy film animowany. We "Frankenweenie" Tim wraca jeszcze do swoich początków, gdy anonimował na zlecenie wytwórni Disney'a. W 1984 roku powstał dokładnie taki sam film produkcji Burtona, tylko krótkometrażowy. Został on uznany za straszny dla dzieci.

Burton funduje nam dobrą dawkę horroru: zaczynając od nagrobka Mary Shelley, przez potwory japońskiej produkcji, aż po film "Horror Draculi" oglądany w telewizji, gdy Wiktor wlecze ciało wykopanego psa po dywanie.

Zwracając uwagę na obsadę możemy się cieszyć, iż tym razem nie obsadził Johnny'ego Deppa ani Heleny Bonham - Carter. 

Mamy ukazaną na pozór zwykłą historię o przyjaźni między człowiekiem a psem, która jest zarazem ujmująca, a co więcej, genialnie wystylizowana. Polecam ją wszystkim fanom Tima Burtona, który widać wraca do swojej najlepszej formy!


-AB

piątek, 11 stycznia 2013

Melancholia

„Melancholia” to kolejny z filmów Larsa von Triera, który wzbudził wiele kontrowersji. Jedni się nim zachwycają, inni krytykują; to co jednym się w nim podoba, innych drażni.


O fabule w skrócie – film opowiada o rodzinie, której członkowie w obliczu końca różnie reagują, o tym w każdym razie mówi druga część filmu. W części pierwszej obserwujemy ślub, państwo młodych, ogarniętych wątpliwościami, miotających się w emocjach ludzi, wszyscy zachowują się... dziwnie. Nie wiem czy taki był zamysł twórcy, jednak ta konwencja zdecydowanie do mnie nie trafiła. Emocje nie są niczym uzasadnione, podczas oglądania filmu miałam wrażenie, że cała rodzina jest chora, nie tylko główna bohaterka, Justine (Kirsten Dunst), która cierpi na depresję. Postaci sprawiają wrażenie niedopracowanych, są jednowarstwowe.


Jednym z nieprawdopodobnych elementów filmu jest to, że siostrzeniec Justine, Leo, mówi o niej „Superciocia”. To określenie pojawia się właściwie pod koniec filmu, wcześniej obserwujemy tylko opryskliwy i lekceważący stosunek wiecznie rozgoryczonej ciotki do zagubionego chłopca. Dlaczego Leo nazywa tak akurat tę odrzucającą osobę, a nie kogoś choć trochę bardziej sympatycznego? Hmm, najwyraźniej to ma według reżysera jakąś psychologiczną głębię.

Kolejną sprawą jest niesamowita przemiana zachodząca w Justine, która w obliczu śmierci staje się dla chłopca oparciem i daje mu nadzieję. "Świat jest zły, nie ma czego żałować". Być może nietypowy sposób pocieszania dziecka, jednak bohaterka wykazuje się tu empatią, czego wcześniej u niej nie spotkaliśmy. Gdyby tylko przemiana z rozgoryczonej do uduchowionej zachodziła w niej dłużej… W filmie widzimy w niewielkim odstępie dwie sceny – Justine ignoruje Leo i odtrąca go / Justine buduje magiczny namiot, który ochroni Leo, Justine i Claire – matkę Leo i siostrę Justine – przed końcem świata. Jest to tak nieprawdopodobne, że w moich oczach ostatecznie pogrąża cały film.

Kolejnym budzącym wątpliwość elementem jest fakt, że pan młody po swoim weselu ustala z jednym z gości sprawy biznesowe. Nie zajmuje on się nawet swoją zagubioną życiowo żoną (którą z niewiadomych nam powodów szczerze kocha), po prostu ustala szczegóły transakcji.

Twórcom filmu trzeba oddać, że efekty specjalne rzeczywiście robiły wrażenie, jednak moim zdaniem miejscami ocierały się o kicz. Mimo wszystko był to najsilniejszy punkt filmu. A scena, w której Melancholia (nareszcie) uderza w Ziemię, też bardzo efektowna, była dla mnie tylko wybawieniem od tego ponad dwugodzinnego filmu.

„Planeta Melancholia, która prawdopodobnie uderzy w Ziemię ma być uosobieniem tej depresji, dlatego główna bohaterka jest gotowa na jej nadejście.” To jedna z interpretacji filmu, z jaką się spotkałam. Może nie dojrzałam w nim drugiego dna. Może, gdyby film składał się tylko z drugiej części, spotkał by się u mnie z większym uznaniem. Jednak został on zbudowany w ten, a nie inny sposób, co z pomysłu ze sporym potencjałem uczyniło bardzo słaby film.

„Niemy krzyk człowieka udręczonego absurdem egzystencji - bodaj najlepsze podsumowanie tego wspaniałego filmu” – a może jednak tak? Oceńcie sami.


-DZ

czwartek, 10 stycznia 2013

Bogowie ulicy

Brian i Mike to przyjaciele i jednocześnie partnerzy w pracy. Są policjantami, a zawód, który wykonują jest dla nich swoistą pasją. Czują się jak strażnicy ulic, które przychodzi im patrolować. Pomagają ludziom nie zważając na sytuacje, często znajdując się przez to w niebezpieczeństwie i ryzykują własne życie.

Wydawać by się mogło, że są to ludzie bez skazy, którzy stają w obronie  ludzkiego życia, jednak po zapoznaniu się z bohaterami zdajemy sobie sprawę jak bardzo się mylimy. Policjanci również mają swoje wady, wielokrotnie górę biorą nad nimi emocje, a zbyt duża pewność siebie prowadzi ich do niebezpiecznych sytuacji.

Brian Taylor wraz ze swoim partnerem Mike’em Zavalą patrolują ulice Los Angeles .Poznajemy to miasto z ciemnej strony gdzie wzrasta liczba latynoskich i afroamerykańskich gangów. Czujemy się jakbyśmy razem z głównymi bohaterami siedzieli na tylnym siedzeniu radiowozu i wszystko obserwowali z bliska. Spowodowane jest to specjalną pracą kamer, nie widzimy tyko obrazów profesjonalnych w doskonałej jakości, ale też filmowane zwyczajnym urządzeniem przez jednego z bohaterów. Na początku można mieć dziwne odczucia , które towarzyszą nam kiedy oglądamy niewyraźne, chaotyczne a nawet czasami koślawe obrazy. Jednak przestaje nam szybko przeszkadzać,  gdyż taka forma pozwala nam znaleźć się bliżej całej historii i stać niemal obok bohaterów.


Policjanci spędzają ze sobą wiele czasu i to nie tylko w czasie służby. Mamy odczucie jakby tworzyli rodzinę, a łączącą ich silną więź przyjaźni dostrzec możemy w ich wspólnym działaniu. W każdej akcji czujemy ich wzajemną troskę o siebie. Bez większego zastanowienia każdy z nich byłby gotów przyjąć cios przeznaczony dla drugiego.

Reżyser filmu Davus Ayer doskonalne wyczuwa momenty w których zmienia atmosferę. Z wesołych koleżeńskich żartów w radiowozie doskonale przechodzi w sceny pełne emocji w których to bohaterowie udają się w szaleńczy pościg czy wkraczają do akcji. Trzeba przyznać że Ayer perfekcyjnie wprowadza nas w codzienne policyjne życie, które jest przekazane w sposób odważny, zawiera spore dawki humoru i nie nudzi.

Jake Gyllenhall, który wcielił się w rolę Briana oraz Michael Pena (Mike) tworzą zgrany duet aktorski. Ich rozmowy, żarty, relacje są bardzo realistyczne. Chłopacy z pełną pasją wcielają się w swoich bohaterów, a na ekranie dosłownie czujemy, ich doskonałą pracę. Brian i Mike zyskują sobie sympatię widza, który w każdej sytuacji kibicuje im całym sobą.

Produkcja ta trzyma nas przez cały czas w napięciu. Nakręcone sceny pokazują ból, strach, okrucieństwo, ryzyko i poświęcenie. Dawka dobrego humoru, która przeplata się z walką bohaterów doskonale , stanowi odskocznie od negatywnych aspektów. Film jest naturalny, prosty i chyba tutaj tkwi jego moc. Każdy kto go obejrzy nie będzie tego żałował. Mam nawet nadzieje że Oscarowa statuetka w jakiejś kategorii powędruje na konto tego filmu.
-PB

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Hobbit. Niespodziewana trylogia.


W grudniu, po długim oczekiwaniu, na ekrany kin trafiła nowa produkcja Petera Jacksona – ekranizacja „Hobbita” J.R.R. Tolkiena. Czekali na to wszyscy miłośnicy prozy Brytyjczyka oraz filmowej trylogii.

Kiedy pojawiła się informacja to tym, że „Hobbit” zostanie zekranizowany w trzech częściach niektórzy oburzyli się – „Jak to możliwe,  producentom chodzi tylko o to, by więcej na filmie zarobić, pojawią się dłużyzny, film będzie nudny.” Takie komentarze znajdowałam w internecie. Jednak nie zgodzę się z tymi opiniami, ponieważ zagłębiając się w literaturę Tolkiena można znaleźć wiele materiałów uzupełniających „Hobbita” i łączących historię Bilbo Bagginsa z wyprawą do Mordoru, w celu zniszczenia Pierścienia. Te właśnie teksty, w których wydawcy nie wiedzieli potencjału i nie chcieli w nie inwestować, wykorzystali scenarzyści filmu - Guillermo del Toro, Peter Jackson, Fran Walsh i Philippa Boyens. Dzięki temu film przestał być tak bardzo „dla dzieci”, stał się bardziej mroczny i nabrał nowej głębi. Myślę, że zawdzięczamy to głównie Boyens, która jest najbardziej obeznana z tolkienowską mitologią, co również sprawia, że jest najbardziej wrażliwa na zarzucaną im pazerność.

Co czuli aktorzy, gdy dowiedzieli się, że to jeszcze nie koniec ich przygody w Śródziemiu? Sir Ian McKellen, filmowy Gandalf, który teraz może się już poszczycić wiekiem 73 lat nie jest z tych, którzy mówią głupstwa o radosnym kręceniu filmu i o tym, jak ekipa jest dla niego rodziną. Oczywiście ma dużo respektu dla materiału oraz współpracowników, ale nie boi się opowiadać o tych mniej radosnych aspektach powrotu do Śródziemia. Czekają go trzy lata poza domem, trzy lata przepełnione pracą na planie. Przyznaje jednak, że nie chciałby, by ktokolwiek inny zagrał Gandalfa, a Nowa Zelandia jest pięknym miejscem. Sam czerpie radość z pracy nad filmem, więc decyzja o wzięciu udziału w kolejnej produkcji nie była trudna.

Martin Freeman jest absolutnie zachwycony tym, że to jemu trafiła się rola Bilbo. Udzielając „Empire” wywiadu, już w Londynie, mówi, że będzie tęsknił za Nową Zelandią, a po chwili zastanowienia dodaje, że nigdy nie był tak daleko od domu.

Elliah Wood miał 19 lat, kiedy ostatnio biegał boso po Hobbitonie. Od czasu „Władcy Pierścieni” stał się 30latkiem. „Nie wyglądam już jak dziecko i moje rysy twarzy się wyostrzyły. Gdy tylko założyłem perukę, włochate stopy i przebranie, zrobiłem zdjęcie i spojrzałem na nie, zaskoczyło mnie wtedy, że dalej przypominam Frodo. To było dziwne przeżycie.”

Andy Serkis, fenomenalny Gollum, tym razem nadzorował część zdjęć, jako reżyser drugiej ekipy. Chwali on postęp technologii i podkreśla, że dzięki niemu postać Golluma będzie jeszcze bardziej realistyczna. A scena zagadek w jaskini stwora jest jedną z najlepszych scen w filmie, świetnie zagraną i niesamowicie zapadającą w pamięć.

Richard Armitage, filmowy Thorin, czyli przywódca wyprawy, jest wielkim fanem prozy Tolkiena. Jako dziecko miliony razy czytał „Hobbita”, w życiu dorosłym – „Władcę pierścieni”. Kiedy ekranizowano trylogię żałował, że nie ma dla niego miejsca w tym filmie. Dopiero „Niezwykła podróż” była dla niego szansą, by współtworzyć filmowe Śródziemie, z czego czerpie ogromną radość.

A reżyser? Moim zdaniem wykonał świetną robotę już przygotowując scenariusz do „Władcy pierścieni”. Wybrał najciekawsze elementy książki, odrzucając te nieistotne dla przebiegu akcji, a „Hobbita” wzbogacił tak, że oba projekty stały się jednością.

Co mogę powiedzieć o tym filmie prywatnie, z głębi sera? Jestem zachwycona tym, że książka mojego dzieciństwa doczekała się ekranizacji i jak dziecko właśnie czekam na kolejne części. A, znając wcześniejsze dokonania twórców filmu, wierzę, że się nie zawiodę.


-DZ

czwartek, 3 stycznia 2013

Hobbit - Niezwykła podróż

Po bardzo długim czasie fani Tolkiena doczekali się ekranizacji "Hobbita". Reżyserem został Peter Jackson, który w poprzednich latach pracował nad trylogią "Władcy Pierścieni" dziś uznawaną za klasykę gatunku. Kiedy świat obiegła informacja, że "Hobbita" również podzielono na 3 części wielu fanów ucieszyło się, bo przecież 3 filmy = potrójna zabawa, ale czy na pewno?


 W "Hobbicie" bohaterowie walczą o odzyskanie Samotnej Góry, która w przeszłości należała do krasnoludów. Teraz przywłaszczył ją sobie Smaug. Gad czuje się tam świetnie, a nieproszonych gości szybko się pozbywa.

Caissa 2 - z pokazu :)

W  naszej szkole odbył się pokaz filmu „Caissa” w reżyserii Marcela Woźniaka. O wydarzeniu informowaliśmy już wcześniej. Do „galerii” przybyli uczniowie, absolwenci, nauczyciele oraz goście.

Film opowiada historię dwóch przyjaciół, którzy po latach wpadają na siebie na ulicy. Nie do końca są jednak pewni czy rozpoznali w sobie dawnych kolegów z jednej ławki - dlatego właśnie idą dalej. Snują domysły na swój temat, są ciekawi jak potoczyło się ich życie.

Pomysł na scenariusz reżyser zaczerpnął z własnego życia, kiedy to na ulicy wpadł na dawnego kolegę, ale gdy go rozpoznał było już za późno. Głównych bohaterów grają aktorzy z teatru Wilczy: Radosław Smużny i Krystian Wieczyński. W filmie zobaczymy również Pawła Tchórzelskiego, Annę Magalką-Milczarczyk, Jarosława Falczylkowkiego (aktorów z Teatru Horzycy) oraz Annę Borkowicz-Sawicką i Leonarda Cebo.

Film nawiązuje do partii szachów, co zostało bardzo widocznie wyeksponowane. „Caissa” to imię mitologicznej bogini, która powiązana jest właśnie z szachami.

Premiera odbyła się 27 lipca w kinie Tumult i ostatecznie powstał po 2 latach przygotowań. Został również wyróżniony na przeglądzie twórczości KATAR w Toruniu. Został dobrze przyjęty przez naszych gości, wywarł na nich pozytywne wrażenie.

Gościem specjalnym naszej projekcji był Marcel Woźniak. Mieliśmy okazję osobiście poznać tego niezwykle sympatycznego człowieka, dowiedzieć się jak powstawał film, ile poświęcenia wymagało  stworzenie go. Marcel przekonywał nas, że jeżeli chcemy coś zrobić (w tym wypadku tworzyć filmy) powinniśmy dążyć do spełnienia tego marzenia, ponieważ jest ono jak najbardziej realne. Po drodze spotka nas wiele przeszkód, usłyszymy nie jeden raz słowa krytyki , ale mamy się nie poddawać, to nam ma to dawać satysfakcję, a nie innym. Namawiał nas, że kiedy już coś stworzymy nie warto trzymać tego tylko dla siebie, ale pokazać innym - znajomym, rodzinie czy nawet w szkole.

Po skończonym spotkaniu goście zostali zaproszeni na słodki poczęstunek oraz mieli szansę osobiście porozmawiać z reżyserem.